niedziela, 24 sierpnia 2014

Prince Polo w cieście...

To ja może wyjaśnię jak to się stało, że batony Prince Polo wylądowały w cieście...
Otóż przyjechała moja siostra, która jest międzynarodowym włóczykijem z racji swojego zawodu (zazdroszczę jej tego oficjalnie, ale przywozi czasami upominki z miejsc, których była i to mi odrobinę rekompensuje domowe zasiedzenie). I właśnie ta oto siostra zaprosiła do Krakowa Holendrów, którzy są fanami polskiego ciastka, o którym dziś właśnie wspominam. Wiedzieliście, że Prince Polo jest polskie i spego czasu było bardzo popularne np. w Islandii? Prezydent tego kraju, w trakcie jednej z wizyt w Polsce przyznał ponoć, że "Całe pokolenie Islandczyków wyrosło na dwóch rzeczach – amerykańskiej coca-coli i polskim Prince Polo"Podjęłam zatem wyzwanie, zwłaszcza, że już kiedyś natknęłam się na ciasto do którego wykorzystano osławione batoniki.
Nie miałam zbyt wiele czasu więc uprościłam napotkane przepisy i wyszło ponoć bardzo smacznie (to opinie niezależnych testerów bo moja się nie liczy, choć też jest pozytywna). Najważniejsze, że goście z Holandii byli zaskoczeni i zajadali się i ciastem i batonikami w klasycznym wydaniu, a deser został przetestowany i wpisany na listę, która zawiera pozycje uprzyjemniające życie:).
Nie przedłużając, przechodzę do konkretów. Najpierw lista zakupów...

Składniki na ciasto:


  • 4 jajka
  • 4 łyżki cukru
  • 3 łyżki mąki pszennej
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 1 łyżka kakao
  • 2 łyżki mielonych migdałów
  • 1 łyżeczka masła
  • łyżka bułki tartej

Składniki na krem:

  • 2  Prince Polo XXL
  • 1 kostka miękkiego masła
  • 2 budynie waniliowe
  • 0,5 l mleka
  • 1 kieliszek wódki
  • 4 łyżki cukru
  • 2-3 łyżki cukru pudru
Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. 
Forma o wymiarach 25 cm x 20 cm. 
Zaczynamy od biszkopta z odrobiną migdałów i kakao.
Jajka z cukrem ubijamy tak aby uzyskać konsystencję lekkiego musu, do którego dosypujemy stopniowo mąki (po jednej łyżce) i na najmniejszych obrotach mieszamy wszystko na koniec dodając kakao i mielone migdały. Formę na ciasto smarujemy masłem i posypujemy odrobiną bułki tartej i wylewamy do niej przygotowane ciasto biszkoptowe, które wkładamy do piekarnika na 30- 40 min. Po wyciągnięciu tortownice upuszczamy z ok. 50 cm, robiąc przy tym odrobinę huku ale dzięki temu biszkopt nam nie opadnie. 
Jedna część już za nami i możemy się zabrać na krem. Tu warto wcześniej przygotować sobie budyń korzystając z połowy zalecanej ilości mleka (czyli na 2 budynie 0,5 l mleka). Budyń odstawiamy do ostygnięcia (najlepiej przykryć go ściereczką, żeby nie utworzyła się skorupa, którą trudno będzie później rozmiksować). 
Kiedy waniliowa baza jest już chłodna zabieramy się za masło i miksujemy je z cukrem pudrem a następnie dodajemy jajko i znowu miksujemy. Kolejny krok to dodanie masy budyniowej (robimy to stopniowo, cały czas mieszając). Kiedy już połączymy składniki i otrzymamy gładką masę, dodajemy kieliszek alkoholu i pokrojone batoniki - i tu wyłączamy mikser a włączamy do pracy łyżkę. 
Biszkopt dzielimy na dwie części (na spód i górę ciasta). Na spód wykładamy pierwszą część kremu (drugą, mniejszą część zostawiamy na górną warstwę, którą dodatkowo polewamy rozpuszczoną czekoladą). I tym sposobem mamy dość ciekawe ciasto z polskimi ciasteczkami - idealne na poczęstunek dla obcokrajowców;) 


niedziela, 17 sierpnia 2014

Kawa mrożona czyli dwa w jednym

To nie tylko kawa ale całkiem solidne danie...no dobra, deser (choć pamiętam, że po wypiciu jednej takiej, obiad jadłam następnego dnia;P).
Pierwszą naprawdę dobrą kawę wypiłam z krakowskiej, kultowej kawiarni, która teraz wystrojem przypomina czasy dość odległe ale niezmiennie serwuje pyszne desery. Po Czarodzieju, próbowałam kawy na zimno jeszcze w kilku innych miejscach ale dopiero po latach znalazłam taką, która godnie zastępuje czarujący do tej pory deser ze sporą dawką kofeiny.
Teraz wiele potraw przygotowuje się na naszych oczach, więc podejrzałam  sobie jak robi się dobrą kawę mrożoną i nieco przeraziła mnie ilość lodów jaka mieści się w szklance...ale cóż..podobno lody swoim zimnem wymuszają większą pracę naszego organizmu, co sprawia, że są mniej tuczące. Nie wiem jak Wy, ale ja chcę w to wierzyć;P

Tu nie musicie niczego przygotowywać wcześniej.

Wystarczy, że będziecie mieli (podaję składniki na jedną kawę):

  • 2 łyżeczki kawy rozpuszczalną typu velvet
  • szklankę zimnego mleka
  • 4-5 łyżek lodów waniliowych (mogą być kawowe lub mieszanka). 
  • opcjonalnie 1-2 łyżki bitej śmietany lub spienione mleko

Tu będzie jak na dobrą kawę przystało - ekspresowo:) Kawę zalewamy zimnym mlekiem i dokładnie mieszamy (do pełnego rozpuszczenia). Do już teraz zimnej kawy, dodajemy lody a na koniec dodajemy spienione mleko (co jest wersją mniej kaloryczną) lub bitą śmietanę. Dekoracyjnie, możemy posypać odrobiną kakao.
A teraz wystarczy wygodnie rozsiąść się z fotelu i...pełna rozkosz...




piątek, 15 sierpnia 2014

Kawa mokka z malinami...ciasto marzenie:)

Jakiś czas temu w pewnej krakowskiej kawiarni zamówiłam sobie kawę. Nic w tym ciekawego ale...jeśli zamawiam już kawę "na mieście", szukam w Menu czegoś innego i zazwyczaj proszę o opis (już kilka razy dałam się nabrać na pięknie, tajemnicze nazwy, które jedynie rozbudzały moją wyobraźnię i kubki smakowe aby w trakcie degustacji drastycznie rozczarować). Tym razem poprosiłam obsługującego mnie kelnera aby mi coś polecił i usłyszałam "kawa ze śmietanką 30% i malinami". W pierwszej chwili pojawiła się obawa a gdy dostałam i pierwszy raz spróbowałam, pożałowałam tylko, że jest jej tak mało. Właśnie tego dnia odkryłam, że kawa i maliny to połączenie po prostu genialne!!!
Mijały dni a nawet miesiące a ja myślałam jakby przenieść to na coś "do kawy". Dziś przedstawiam Wam jeden z pomysłów.
Od siebie dodałam smak czekolady deserowej:)

Składniki


  • 150 g gorzkiej czekolady 
  • 4 jajka
  • 4 łyżki cukru trzcinowego
  • 2 łyżki cukru białego
  • 4 łyżki mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • opcjonalnie - łyżka masła i łyżka mielonych migdałów (lub papier do pieczenia)
Na krem
  • 500 ml śmietany kremówki (30%)
  • 1 jogurt kawowy (Bakomy)
  • 2 łyżki żelatyny
  • opcjonalnie kieliszek np. Ballentines'a
  • 3-4 łyżki cukru pudru
  • 0,5 gorzkiej czekolady
  • 2 łyżki masła i 2-3 łyżki mleka 

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni.
Wielkość tortownicy: średnica 25 cm

Zaczynamy od podkładu. To ciasto mocno czekoladowe, więc musi być prawdziwa, dobra, deserowa
czekolada. Trzeba ją roztopić (np. w mikrofali) i do gorącej, dodać masło, które szybko także uzyska stan płynny a następnie, w trakcie mieszania połączy się z czekoladą dając aromatyczny krem (warto dodać do niego kieliszek dobrego alkoholu - ja dodałam Ballantines'a). Wszystko studzimy. 
Teraz żółtka oddzielamy od białek i białka ubijamy na sztywno dodając do nich (na końcu) 2 łyżki cukru białego. Żółtka także ucieramy z cukrem trzcinowym (na kogel mogel). Kiedy nasza czekoladowa masa już ostygnie, powoli dodajemy ją do żółtek, potem mąkę z proszkiem do pieczenia a następnie, bardzo delikatnie i stopniowo łączymy wszystko z pianą z białek. Tortownicę smarujemy masłem i posypujemy mielonymi migdałami (ostatecznie bułką tartą) i na tak przygotowaną, wylewamy nasze czekoladowe ciasto. Wkładamy do piekarnika na ok. 30-40 min.

Podkład możemy przygotować dużo wcześniej. Krem to już łatwizna, za którą zabieramy się dopiero, gdy czekoladowy spód będzie dobrze ostudzony.
Zaczynamy od ubicia śmietany a kiedy będzie już odpowiednio sztywna, dodajemy jogurt kawowy i 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej oraz cukier puder (jeśli chodzi o kawę i cukier najlepiej stopniowo dodawać i za każdym razem próbować...każdy przecież lubi inną kawę;)). Na koniec dodajemy rozpuszczoną żelatynę, która będzie chłodna ale nadal całkowicie płynna. I taki oto nieco gorzki (ale o to w nim chodzi) wykładamy na ciasto, które wcześniej w całości pokrywamy świeżymi malinami. Kremu powinno być na tyle aby dokładnie zasłonić owoce. Ciasto jest prawie gotowe, jeszcze tylko wykończenie polewą czekoladową ale zanim nią polejemy krem, warto włożyć ciasto do lodówki.
W tym czasie rozpuszczamy masło z czekoladą i mlekiem aż uzyskamy polewę (jeśli zacznie się robić lekko glutowata, nie panikujcie tylko dodajcie kolejną łyżkę, lub dwie mleka - to powinno rozwiązać problem:)). Kiedy polewa będzie już chłodna, robimy czekoladowe szlaczki na kawowym kremie i odstawiamy ciasto na kilka godzin do chłodu (najlepiej na całą noc).
Cóż mogę Wam więcej powiedzieć...ja uwielbiam a ciasto było pochłaniane nawet przez tych, co fanami kawy nie bywają nawet od czasu do czasu:)







A po zjedzeniu jednego kawałka, ma się taką oto energię:)



piątek, 8 sierpnia 2014

Sernik z truskawkami na zimno...idealny na upały


To miało być zupełnie inne ciasto z zupełnie innymi owocami ale tropikalne upały sprawiają, że maliny to towar niedostępny..;) Były za to truskawki, co dość niespotykane o tej porze lata ale skoro już się pojawiły...świeże i zgodnie z zapewnieniem właściciela straganu, polskie...zatem zmiana planów i dorzucając do nich amerykańskie borówki (te nie puszczają soku, więc są lepsze do sernika o którym zaraz powiem) zrobiłam lekkie i naprawdę idealne ciasto na upały jakie nam dokuczają. Ten deser to wspomnienie pewnego spotkania przy kawie. Było pysznie i lekko więc musiałam zrobić i przetestować słownie podany przepis, w którym dużo było określeń "trochę", "odrobina", "sporo".
Nie martwcie się, ten blog jest po to aby bardziej precyzyjnie opisywać poszczególne etapy działania, nie wspominając o ilości składników. Oczywiście nie można zignorować swojego smaku i ostatecznie kierujcie się nim, co jakiś czas próbując np. krem.
Zacznijmy zatem od składników:

Na biszkopt (mogą być też gotowe, okrągłe biszkopty a wtedy piekarnik nie będzie potrzebny:

  • 4 jaja
  • 4 łyżki cukru
  • 2 łyżki mąki pszennej
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej

Na krem i mus

  • 0,5 kg sera trzykrotnie mielonego (ja skorzystałam z wiaderka
  • 250 g serka mascarpone
  • 300 ml śmietany 30% 
  • 5-6 łyżek cukru pudru (tu wiele zależy od Waszego smaku).
  • opakowanie śmietan fix
  • 0,5 kg truskawek (nie muszą być świeże)
  • ok. szklanki borówek amerykańskich 
  • 2 galaretki truskawkowe
tortownica lub brytfanka o wymiarach 25x20
Piekarnik nagrzewamy na 180 stopni.
Przygotowujemy galaretki ale UWAGA! - w połowie zalecanej wody. 

Zaczynamy od biszkopta. To naprawdę najprostsze ciasto na świecie. Jajka ucieramy z cukrem i do mocno kremowego miksu dodajemy stopniowo mąki, cały czas mieszając..i już. Potem wkładamy ciasto (oczywiście w brytfance, najlepiej wyłożonej wcześniej papierem do pieczenia) do rozgrzanego piekarnika, na ok. 30 min. Po wyjęciu, upuszczamy ciasto z wysokości ok. 50 cm dla pewności, że nam nie opadnie i odstawiamy do ostygnięcia. 
Pierwszą część, tę z udziałem piekarnika możemy zrobić rano. Resztę możemy zrobić po południu i na rano ciasto będzie gotowe:).

Zaczynamy od ubicia śmietany. Kiedy już będzie prawie gotowa, dodajemy cukier i dalej mieszamy a na koniec, po łyżce ( cały czas miksując na wolnych obrotach) dodajemy schłodzone wcześniej sery. 
Przed wyłożeniem kremu na biszkopt dosypujemy do niego borówki, które lekko mieszamy tym razem łyżką a następnie wszystko wędruje na spód ciasta. Tortownicę wkładamy do lodówki  i zabieramy się za robienie galaretkowego musu.
I to już kolejny raz mała dygresja filmowa...a właściwie serialowa...ale to tylko na zdjęciu wygląda lekko masakrycznie a przecież truskawki to boski smak:) zwłaszcza takie zblendowane z cukrem (dodałam niewiele, bo łyżkę cukru pudru - pamiętajcie, że galaretka już sama w sobie jest słodka). Truskawkową papkę dodajemy do galaretki i czekamy aż lekko stężeje a następnie MUSOWO wykładamy na serowy krem i pozostawiamy w chłodzie do rana...mówię Wam...warto poczekać:) Zresztą dla niecierpliwych (należę czasem do nich) polecam odłożyć sobie odrobinę do miseczki na wieczór i pod pretekstem testowania, można się delektować...a że od testowania podobno się nie tyje...:P






Lekkie desery bez piekarnika vol 2

sobota, 2 sierpnia 2014

Cukinia z suszonymi pomidorami, słonecznikiem i papryką...czyli błyskawiczna zapiekanka

Historia tej potrawy zaczęła się pewnego popołudnia, kiedy to w mojej kuchni pojawiła się cukinia z mamą...albo może mama z cukinią. Jedna z nich została z nami dłużej i leżąc na blacie, razem z pomidorami i innymi warzywami (tu chyba nie muszę już dodawać, że została z nami cukinia), nie dawała spokoju kusząc swoim zielonym wyglądem...
Myślałam, myślałam i w końcu nadszedł piątek, czyli dzień bez mięsa. Tak się złożyło, że dzień wcześniej przygotowałam pastę ramesco (przepis na nią tutaj - klik) i uznała, że to będzie dobre połączenie. Dokupiłam śmietanę, jajka i ser żółty i okazało się, że obiad zrobił się sam...no prawie;)



Ale po kolei.

Składniki:
  • 1 średniej wielkości cukinia
  • przygotowana wcześniej pasta z suszonych pomidorów (tutaj przepis - klik)
  • 300 ml śmietany 12%
  • 2 jajka
  • 15 -20 g sera żółtego
  • sól, pieprz i zioła prowansalskie
  • odrobina masła do wysmarowanie naczynia
  • żaroodporne naczynie


Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni.
Jeśli pasta jest już gotowa, zrobienie obiadu zajmie nam może 40 min (razem z pieczeniem).
Cukinie dzielimy na ok. 20 cm części, które kroimy wzdłuż a następnie usuwamy część z pestkami.
W wydrążonym miejscu umieszczamy pastę i tak nafaszerowane warzywo układamy w naczyniu (wcześniej wysmarowanym delikatnie masłem). Teraz wystarczy w osobnej misce rozbełtać jajka ze śmietaną i dodać starty żółty ser. Wszystko znowu mieszamy, przyprawiamy solą, pieprzem i ziołami prowansalskimi. Serowo-śmietanowy sos wylewamy na cukinie i wkładamy do piekarnika na 40 min (na ostatnie 10 min. włączamy termoobieg).
Mówiłam, że będzie prosto i szybko?:)
Zaznaczam też, że nie jest to super fotogeniczne danie ale jak najbardziej polecam, bo dobre:)






Faszerujemy 2014!

piątek, 25 lipca 2014

Ciasto bananowe z kokosem czyli jak dobrze zagospodarować czas naszym pociechom:)

Wakacje...kiedyś to były dwa miesiące laby i masa czasu dla siebie. Teraz wakacje oznaczają czas z dziećmi, dla dzieci i trening kreatywnego myślenia...jak tu zająć trójkę dzieci w wieku wczesnoszkolnym..???
Na szczęście mam do czynienia z osobnikami, które są dość pomysłowe same z siebie i nie dotknęło ich (póki co) uzależnienie od komputera. Bawili się już w żłobek (jedna wizyta w tej placówce celem odebrania młodszego dziecka i temat popołudnia z dziećmi załatwiony a przy okazji posprzątanych kilka kątów więcej:)).
Od wczoraj trwają przygotowania do otwarcia restauracji. Menu gotowe a w nim m.in deser. Dałam im książki z przepisami i wybierali coś, co będą mogli zrobić sami i tak powstał bananowy chleb według przepisu Nigelli Lawson. Co prawda w oryginalnym znajdziecie suszone wiśnie ale my skorzystaliśmy w dobrodziejstw sezonowych i dodaliśmy nieco świeżych malin.
Przyznaję, że nieco obawiałam się co z tego wyjdzie ale jestem bardzo pozytywnie zaskoczona:) Wygląda co prawda bardziej jak pasztet ale smakuje naprawdę dobrze...nie zostało mi nic na jutro prawdę mówiąc nie zdążyłam zrobić lepszego zdjęcia...;)

A oto pełna lista składników:

  • 125 g masła (w wersji płynnej, czyli roztopione wcześniej np. w mikrofali)
  • 4 średniej wielkości banany
  • 150 g cukru (3/4 szklanki)
  • 2 jajka
  • 175 g mąki pszennej (niepełna szklanka)
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 0,5 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 100 g wiórków kokosowych
  • 0,5 kobiałki malin
  • keksówka o długości 30 cm
Piekarnik nagrzewamy do 170 stopni (bez termoobiegu).
Wszystko, co jest potrzebne do zrobienia tego interesującego (w pozytywnym sensie) ciasta
przygotowałam trójce młodych cukierników...reszta leżała w ich rękach i spisali się na medal:)
Najpierw wbijali jajka (zajęło im to chyba 5 min (do tej pory nie sądziłam, że można się pokłócić o to, kto będzie wbijał kolejne). Bez większych strat jajka trafiły do miski. Obranie bananów i doprowadzenie ich do miazgi,  to praca zespołowa (4 banany, 1 miska, 3 widelce i masa bananowa gotowa). Kolejna czynność to ucieranie jajek z cukrem mikserem (ponownie sporna czynność ale na szczęście miksowania było na tyle dużo, że każdy miał swoją szansę). Do jajecznej masy należało już tylko stopniowo dodać rozpuszczone ale chłodne masło, rozgniecione
banany, mąkę z proszkiem i sodą a na koniec wiórki kokosowe.
Keksówka została wyłożona papierem do pieczenia. Połowę masy wylałam już ja. Na niej moi mali pomocnicy ułożyli pierwszą część malin, które następnie zalałam pozostałą częścią ciasta. Na wiechu znów pojawiły się czerwone owoce i całość trafiła do piekarnika na 50 min.
Po tym czasie piekarnik wyłączyłam ale zostawił w nim jeszcze na chwile nasz bananowy pasztet. Po ok. 20 min wyciągnęłam przepięknie wyrośnięte i pachnące i odczekaliśmy jeszcze 10 min, zanim wyciągnęliśmy ciasto z formy.
Macie prawo do zwątpienia patrząc na załączone zdjęcia ale macie moje słowo, że smak jest odwrotnie proporcjonalny do tego co widzicie:)

No ale aby się przekonać, musicie sami spróbować:)





Zapomniałam dodać, że w sąsiedniej kuchni ostro pracowała najmłodsza kucharka:)


Tymczasem starsi zakończyli prace kulinarne i pozostało im jedynie oczekiwanie na gości...
No gdzież oni...???


Spóźnieni ale w końcu się pojawili i można było przystąpić do konsumpcji;)



Z dziećmi i dla dzieci 2014tu klikamy

wtorek, 22 lipca 2014

Lekkie ciasto z owocami leśnymi czyli coś o Jagódkach i Milenach...tzn malinach:)

Jak ja się czegoś uczepię to się tego trzymam długo...oczywiście musi sprawiać choć odrobinę przyjemności a owoce lata zapewniają rozkosz podniebienia do potęgi;). Czasem wystarczy, że raz spróbuję i...lekki, niegroźny nałóg zapewniony. Ostatnio było jagodowo i tak będzie tym razem ale dodając do nich odrobinę malinek, biszkopcik i galaretkę...wychodzi całkiem fajne ciacho, idealne na upalne dni (zjadać trzeba szubko, bo się topi...;P)
Jeśli więc lubicie takie zimne serniki i do tego jesteście fanami "Dextera"to zdecydowanie polecam:)
Zastanawiacie się co ma do tego bohater tego dość mrocznego serialu?
Wydawało by się, że nic a tu...ciach, zdjęcie mówi coś innego...
w każdym razie miksując borówki nasunęło mi się nieco makabryczne skojarzenie ale jakże fotogeniczne:).
No ale do Dextera może jeszcze wrócimy, tymczasem czas wracać do meritum...


Składniki niezbędne do przygotowania ciasta(spodu):

  • 4 jajka
  • 4 łyżki cukru
  • 2 łyżki mąki pszennej
  • 2 łyżki mąki ziemniaczane
składniki na krem:

  • 250 g serka mascarpone
  • 500 ml śmietany kremówki
  • 100 g borówek
  • 4-5 łyżek cukru pudru
  • 1 łyżka żelatyny
  • maliny do ułożenia na wierzch
  • 2 galaretki o smaku owoców leśnych
  • tortownica o wymiarach 20x20 (wtedy wyjdzie wysokie i ładne)



Zrobienie tego deseru zajęło mi może 30 min. Biszkopt zrobiłam przy okazji śniadania (piekarnik mniej doskwiera o poranku, kiedy otwarte okno oznacza świeże i chłodne powietrze:)). Nie podaję przepisu, nie dlatego, że jest prosty (choć jest) ale dlatego, że korzystałam ze sprawdzonego sposobu, który opisałam już wcześniej - klik (ostatecznie skorzystajcie w gotowych, okrągłych biszkoptowych ciasteczek i wyłóżcie nimi spód tortownicy).
Jeśli chodzi o pozostałą część ciasta - obejdziecie się już bez piekarnika.
Po pierwsze galaretka - od niej zacznijcie a uniknięcie wieczornego zniecierpliwienia i powracającego pytania: "kiedy w końcu zacznie zastygać).
Wcześniej przygotujcie sobie żelatynę, którą najpierw zalewamy tylko tak aby napęczniała (1-2 łyżki zimniej wody) a po 5 min. dolewamy 3-4 łyżki gorącej wody i mieszając doprowadzamy do całkowitego rozpuszczenia a następnie odstawiamy do ostygnięcia ale nie zastygnięcia.
Czas na niewielką masakrę, która ma na celu zmiażdżyć nasze słodkie borówki. Do wysokiego naczynia wsypcie umyte wcześniej jagody i dodajcie 2 łyżki cukru pudru a następnie użyjcie blendera:)
Następnie w ruch idzie mikser i tym razem ubijamy śmietany z pozostałą częścią cukru (ilość cukru kontrolujcie...pamiętajcie - dosłodzić zawsze można, odwrotnie będzie znacznie trudniej) . Do bitej śmietany dodajemy serek i delikatnie miksujemy na wolnych obrotach a na koniec dodajemy zgniecione borówki i żelatynę, która nie może być ciepła (śmietana tego nie lubi) ale nie może tez być ani trochę zastygnięta (wtedy mogą pojawić się w kremie grudki). Masę dokładnie ale cały czas na małych obrotach mieszamy i wykładamy na biszkoptowy spód. Jeśli zostało nam nieco borówek, to czas na wysypanie ich na wierzch ciasta, na którym zaraz pojawią się maliny.
Całość zalewamy rozpuszczoną wcześniej galaretką z owoców leśnych, która będzie już lekko zastygająca (wylewając ją zbyt wcześnie, może się okazać, że wycieknie bokami i zaleje przy okazji lodówkę - znam to z autopsji)
Wszystko wkładamy do lodówki (najlepiej na noc).
Uwaga dziewczyny! Częstując tym ciastem płeć przystojną ryzykujecie oświadczynami;)



chyba zjem jeszcze jeden kawałek;)



Lekkie desery bez piekarnika vol 2

Najlepsze!

Najsmaczniejszy - ranking stron kulinarnych

kolejne wyzwania

Zapraszam na durszlak

Durszlak.pl

A Wy kochacie gotowanie czy tylko lubicie?:)

Lista Blogów Kulinarnych

Zaglądajcie też na Mikser kulinarny

Mikser Kulinarny - przepisy kulinarne i wyszukiwarka przepisów