wtorek, 31 grudnia 2013

Muffiny z suszonymi pomidorami i z serem comte


Plan był taki, że rok 2013 spędzimy delektując się ciepłą herbatą z miodem i wygrzewając schorowane kości...jednak grono kichających powiększyło się i nagle okazało się, że w naszym domowym szpitalu przybędzie pacjentów. Potrzebne było coś na cito:) Okazało się, że mamy suszone pomidory więc pomysł szybko przeobraził się w czyny.

Dobra i szybka...co ja mówię błyskawiczna przekąska na sylwestrowy wieczór? Dziś będę się zajadać muffinami na ostro:)
Proponuję na razie wersję podstawową (choć swobodnie możecie doprawić ciasto według własnego uznania). Podstawową sprawą będą tym razem suszone pomidory i ser..nie koniecznie comte ale na pewno twardy i lekko ostry (zastąpiłam go serem gouda, który wyglądem bardzo przypomina wspomniany ser francuski).

Jak to z mauffinkami bywa są bardzo prostym daniem.
Potrzebujemy:


  • 50 g suszonych pomidorów w oliwie
  • 50 g sera comte (zastąpiłam go twardym serem gouda)
  • 200 g mąki 
  • proszek do pieczenia (2-3 łyżeczki)
  • 200 ml mleka (dla 7 osób 200)
  • 1-2 jajka
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • szczypta soli




Mąkę, proszek do pieczenia i sól mieszamy. Mleko, jajka i oliwę także mieszamy w osobnym naczyniu. Następnie mieszamy razem suche z mokrym. Ser i pomidory mieszamy o dodajemy do wcześniej połączonych składników i wła la:)

Do takiego wypieku dobra będzie sałatka i wino:)
Prawda, że proste? Przepis sprawi, że myślami w ten kończący rok wieczór będę bliżej mojej siostry, która przywiozła mi go prosto z Francji:)

Przy okazji wszystkim tu zaglądającym życzę wszystkiego smacznego w nadchodzącym roku!!!




poniedziałek, 23 grudnia 2013

Pasztet pieczony babci Agatki...obowiązkowo na święta:)

Coraz częściej zastanawiam się co jem a przede wszystkim czym karmię swoje dzieci.  Za radą nie tylko rozmaitych programów telewizyjnych ale przede wszystkim pod wpływem opowieści o tym, co to znajduje się w pasztetach dostępnych na półkach sklepowych (można się uczyć tablicy mendelejewa czytając ich skład) staram się przygotowywać jak najwięcej własnoręcznie.

Zrobić pasztet to nie takie chop siup, więc zabieramy się za niego od święta ale można narobić trochę na zapas i zamrozić:)

Od wczoraj pod kierownictwem mojej własnej mamy przeprowadzam akcję Pasztet pieczony! Jest to najlepsza rzecz jaka znajduje się u nas na świątecznym stole. Próbowałam wcześniej uzyskać przepis ale mama Agatka większość rzeczy robi "na oko". Postanowiłam prześledzić jej pasztetowe poczynania krok po kroku i dzielę się niniejszym tajną recepturą. 

Pasztet możecie zrobić drobiowy, wieprzowy lub mieszany. Każdy z nich będzie pyszny pod warunkiem, że będziecie się trzymać proporcji. Co potrzebujemy? 

Oto składniki na 3 duże foremki.

  • 1,5 kg mięsa drobiowego (lub wieprzowego)  - w przypadku drobiu mogą być np. 3 piersi, jedna noga i udo z indyka
  • 0,5 kg podgardla (jego tłuszczyk sprawi, że pasztet nie będzie suchy)
  • 8 średniej wielkości cebul
  • 400 g wątróbki drobiowej
  • średniej wielkości bagietka (mogą być bułki lub weka)
  • 0,5 opakowania liści laurowych
  • 0,5 opakowania angielskiego ziela
  • 5 jajek
  • sól
  • pieprz
  • pół łyżeczki gałki muszkatołowej
Całą operację możemy zacząć (tak też zrobiłam) dzień wcześniej ale nie jest to konieczne.
    W każdym razie pierwszy krok to ugotowanie mięsa (bez wątróbki). W dużym garze umieszczamy drób lub wieprzowinę, zalewamy zimną wodą i dodajemy ziele angielskie i liście laurowe. Lekko solimy (przyprawiać będziemy później) i gotujemy co najmniej godzinę. Skąd wiadomo, że mięso jest gotowe? Musi być miękkie.
   Ważne jest też aby nie było za dużo wody bo wywar wykorzystamy później do namoczenia pieczywa więc lepiej, żeby miał w sobie smak.

   Ugotowany bulion wraz z mięsem odstawiamy do ostygnięcia a w tym czasie kroimy cebulę (może być grubo bo i tak ją zmielimy) i podsmażamy ją lekko rumieniąc. Wątróbkę należy sparzyć (lub lekko podgotować) bez soli.

Teraz czas na przygotowanie maszynki do mielenia i zaczynamy część właściwą.
Zaczynamy od mięsa, potem dodajemy cebulę, wątróbkę a na koniec mielimy namoczoną w wywarze bułkę razem z pozostałymi przyprawami.
Składniki należy teraz dobrze wymieszać najlepiej ręką. 
Dodajemy jajka i przyprawiamy solą, pieprzem oraz gałką muszkatołową. Ja nie żałuję pieprzu ale na tym etapie kierujcie się swoim smakiem bo jak najbardziej już można próbować mięsną masę.
Jeśli wydaje Wam się zbyt rzadka możecie dodać bułki tartej lub więcej zmielonego pieczywa.

Ostatnia faza to przeładowanie do foremek (jednorazowe nie wymagają dodatkowego papieru do
pieczenia ale do innych lepiej go zastosować).
Choć w domu już teraz unosi się zapach gotowanego liścia laurowego i angielskiego ziela to dopiero teraz możecie spodziewać się istnego szaleństwa. Wkładamy nasze foremki do piekarnika nagrzanego do 200 stopni i pieczemy co najmniej 30 min a potem zmniejszamy na 160 i trzymamy jeszcze godzinę. Jeśli po tym czasie nie będzie rumianej skórki, możecie podkręcić nieco moc i potrzymać pasztety 15-20 min dłużej.

Matko jakie to dobre...skąd wiem? Bo nie wytrzymaliśmy i dokonaliśmy grupowego degustowania. To co najczęściej się nasuwało na usta..."takiego w sklepie nie dostaniesz".


sobota, 21 grudnia 2013

Piernicz!

 
    Pamiętacie taką reklamę? Ja pierniczę, Ty pierniczysz...w okolicach Bożego Narodzenia pierniczymy całkiem sporo choć są i tacy, którzy wolą się o-pierniczać i pod-pierniczać np. pierniki.
     Przyznaję, osobiście pierniczę cały rok ale w tak aromatyczny sposób tylko kilka dni przed wigilią;P Zresztą nie jestem odosobniona w ty,m temacie bo chętnie pierniczy także mój syn a dziś nawet mąż zaczął dziś pierniczyć jak tylko zwęszył aromat goździków i cynamonu zmieszany z zapachem podgrzanego miodu. Jak zwabić mężczyzn do czynnej obecności w kuchni? Magiczne słowo w tym wypadku to TETRIS! Co ma wspólnego ta gra z piernikami?
Od dziś bardzo wiele, bo właśnie w takim kształcie (choć nie tylko) powstawały dziś korzenne ciastka.
Świetna zabawa i masa przyjemności z układania, wykrawania, ozdabiania a to wszystko za sprawą sklepu internetowego, który Wam serdecznie polecam. Radosna kuchnia to miejsce, gdzie znajdziecie mnóstwo ciekawych gadżetów, które z pewnością rozweselą Wasze kulinarne eksperymenty.
Foremki TETRIS to tylko przykład oryginalnego, zabawnego a jednocześnie funkcjonalnego asortymentu jaki możecie tam nabyć. Super pomysły na prezent!!!

No ale przejdźmy może w końcu do miodu, cynamonu i pozostałych piernikowych składników.
Jest ich niewiele, bo na dwie blaszki pierników potrzebujemy zaledwie:


  • łyżkę masła
  • 0,5 szklanki miodu
  • 0,5 szklanki cukru pudru
  • 0,5 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1 łyżkę przyprawy korzennej (najlepiej przygotowanej własnoręcznie)
  • 2 szklanki mąki
  • 1 jajko
  • 1 łyżkę kakao (niekoniecznie)
  • 1 łyżkę kawy (niekoniecznie)

Masło, miód i cukier podgrzewamy na lekkim ogniu mieszając aż do połączenia się składników.
Odkładamy do ostygnięcia. Do schłodzonej masy dodajemy jajko i rozpuszczoną w łyżce
przegotowanej wody sodę oczyszczoną oraz przyprawę korzenną. Mieszamy. Teraz łączymy uzyskaną masę z mąką. Ja podzieliłam masę na dwie części i do jednej dodałam dodatkowo łyżkę kakao a do drugiej łyżkę kawy ale to jest propozycja i zupełnie nieobowiązkowy zabieg.
Kiedy zagnieciemy ciasto (powinno przypominać konsystencją kruche choć jest mniej lepiące się) formujemy z niego kulkę i odstawiamy na jakiś czas do chłodu.
    Po ok. godzinie wałkujemy nasze ciasto i wykrawamy dowolne kształty. Aby tradycji stało się zadość, nie zabrakło bardziej
tradycyjnych pierników obok tych tetrisowych.
Aby nasze pierniki po wyciągnięciu z piekarnika były pięknie rumiane i błyszczące smarujemy je roztrzepanym jajkiem z odrobiną wody.
Potem dekorujemy ciasteczka najlepiej lukrem, który jest niczym innym jak tylko ubitym białkiem z dużą ilością cukru i ewentualnie spożywczym barwnikiem.
Autorem dekoracji jest moje zdolne dziecko:)

Uwaga: Pierniczki (jak to w sumie zwykle z nimi bywa) są po wyciągnięciu z piekarnika przez chwilę miękkie potem twarde jak kamień ale włożone do pudełeczka na parę dni kruszeją i stają się idealne...
Warto do pudełka włożyć skórkę z jabłka - przyśpieszy proces:).

Od razu poczuło się atmosferę Bożego Narodzenia.






sobota, 14 grudnia 2013

Pieczeń Rzymska z fetą i suszonymi pomidorami



Słyszałam o pieczeni rzymskiej ale w domu nigdy się jej nie robiło i jakoś w zaprzyjaźnionych domach także nie miałam okazji spróbować tego wynalazku. Dziś zostałam skutecznie skuszona do podjęcia próby upichcenia właśnie pieczeni w wersji, która mnie zaintrygowała bo ser feta i suszone pomidory to coś uwielbiam a w daniu tym odgrywają znaczącą rolę...



Dzielę się zatem przepisem, który oficjalnie wprowadzam do mojego domowego Menu za zgodą pozostałych domowników a za przepis dziękuję bardzo Madzi, która podzieliła się nim ze mną (pogaduchy w kolejce do wędlin jak widać bywają bardzo cenne).



Składniki które będą nam potrzebne to:
1 kg mięsa mielonego (najlepiej wieprzowo-wołowego)
1-2 jajka
3-4 ząbki czosnku
1 cebula (pokrojona w drobną kostkę)
natka z pietruszki (dużo)
1-2 kajzerki lub bułka tarta
2 łyżeczki majeranku
1 łyżeczka oregano
1 łyżeczka tymianku
1-2 łyżeczki słodkiej papryki w proszku
zioła prowansalskie
sól (odrobina)
250 gr sera feta
5-6 suszonych pomidorów

Składników może jest sporo ale pracy przy tym daniu wręcz odwrotnie.
Piekarnik nastawiamy na 180- 200 stopni.
Właściwie to reszta przepisu może być wyrażona jednym zdaniem:) Wszystkie składniki dokładnie mieszamy ( ja stosuję do tej czynności najlepsze narzędzi czyli pięciopalczastą kończynę górną). Uważajcie na tym etapie z solą!!! Pamiętajcie, że mięso będziemy łączyć z fetą i pomidorami, które są bardzo słone.
Połowę naszej mięsnej masy przekładamy do dużej foremki (takiej na pasztet) lub do 2 mniejszych.
Pokrojoną w kostkę fetę układamy na pierwszej warstwie mięsa, dodajemy pokrojone w paski pomidory i przykrywamy to pozostałą częścią mięsa (ważne aby feta została "zamknięta"po bokach, więc starannie ułóżcie górną część zwłaszcza po bokach.
Tak uformowaną pieczeń wkładamy do piekarnika na ok. godzinę.

Po wyciągnięciu poczekajcie chwilę zanim zaczniecie kroić bo zbyt gorąca pieczeń będzie się rozpadać.



czwartek, 12 grudnia 2013

Brukselkowa


Dzisiejszym bohaterem w kuchni będzie Pani brukselka. Ta miniaturka kapusty nie tylko uroczo smakuje ale ma także specyficzny, dla mnie równie uroczy smak. Pewien przedstawiciel płci mniej pięknej powiedział, że smak ten jest pociągający a wręcz uzależniający (zresztą zajada się gotowaną brukselką niczym chipsami) inny przedstawiciel natomiast porównał smak tego warzywa do tranu...A Wy jak opisalibyście jej smak.
Ja w każdym razie od dłuższego już czasu serwuję domownikom zupę krem z brukselki i wszystkim "podchodzi" (nawet temu najbardziej wybrednemu i nie koniecznie lubiącemu jakiekolwiek warzywa).
Jak zwykle, będzie prosto i szybko, co także jest zaletą tego dania. No to do dzieła

Musimy mieć:
  • 50 dag mrożonej brukselki
  • cebulę
  • łyżkę masła
  • łyżkę posiekanego koperku (może być mrożony lub suszony)
  • 1 l i szklankę bulionu (ostatecznie może być z koncentratu)
  • szklanka śmietanki 30%
  • 1/3 szklanki zimnego mleka
  • łyżkę mąki ziemniaczanej
  • łyżeczkę przyprawy typu "Jarzynka"
  • żółtko
  • biały pieprz


Zaczynamy od cebuli, którą lekko podsmażamy na maśle a kiedy się zeszkli dodajemy do niej koperek
i brukselkę. Kilka razy wszystko mieszamy i po paru minutach zalewamy składniki szklanką bulionu. Gotujemy na średnim ogniu.
Gdy brukselka będzie już miękka blendujemy całość, dodajemy pozostałą część bulionu i znowu zagotowujemy. Naszą zupę zagęszczamy mąką
rozprowadzoną w zimnym mleku i doprawiamy uważając aby nie stłumić delikatnego smaku mini
kapusty.
Kiedy nasz krem znowu się zagotuje, ściągamy go z ognia i łączymy ze śmietaną, którą wcześniej lekko ubijamy (można z żółtkiem, choć ja sobie dziś żółtko podarowałam). Gorący krem podajemy z groszkiem ptysiowym lub z grzankami.
I jak Wam smakuje? Ja biorę dokładkę...;)


środa, 11 grudnia 2013

Rogale babci Ziuty


Co prawda do dnia babci jeszcze całkiem sporo czasu ale jakoś ta świąteczna atmosfera przywołała wspomnienia właśnie babcinych rogalików, które stanowiły nieodłączny element obok herbatki z sokiem malinowym i opowieści dotyczących czasów okupacji...
Słuchaliśmy więc babci z ustami pełnymi rogalików, które były naprawdę pyszne a teraz robiąc je wspominamy sobie co, a przede wszystkim jak babcia do nas mówiła.
A zaczynało się zazwyczaj od sławetnego "Słuchojże się" (nawet nie wiem jak to poprawnie napisać i czy w ogóle jest to możliwe:).

Zatem...
Słuchojcie się i róbcie rogale jak mówię.
Najwprzód musicie przygotować:
  • 50 g drożdży
  • 3/4 szklanki cukru 
  • szklankę mleka
  • 3 szklanki mąki
  • 2 żółtka (lub jedno jajko)
  • kostkę masła lub magaryny
  • szczyptę soli
  • twardą marmoladę, mak lub ser albo co tam chcecie do środka rogali

Drożdże zmieszajcie z cukrem i z mlekiem i szklanką mąki. Kiedy podrosną trzeba tamoj dać resztę
mąki, szczyptę soli, żółtka, masło (może być lekko rozpuszczone a na pewno miekkie).
I teroz słuchojcie się. Ciasto wyrobić trzeba dokładnie rękami i schłodzić. Babcia zawijała ciasto w ściereczkę i wkładała je do garnka z zimną wodą ale przyznam, że z lenistwa włożyłam je do lodówki (nie zauważyłam różnicy w smaku ale to może też świadczyć niezbyt dobrze o wrażliwości moich kubków smakowych).
W każdym razie po godzinie ciasto powinno wypłynąć, co oznacza, że jest gotowe do dalszej obróbki.

Ciasto trzeba podzielić na 2-3 części i rozwałkować je na równej grubości kręgi.
I jak na zdjęciu - wystarczy podzielić koła na trójkąty i poukładać marmoladę na zewnętrznych częściach trójkątów. Zawijanie należy zacząć również od zewnętrznej części i otrzymujemy w bardzo szybki sposób dość profesjonalnie zrobione rogaliki.


Układamy je teraz na wysmarowanej tłuszczem blasze (jeśli macie papier to możecie z niego skorzystać). Pozostałym białkiem smarujemy każdego z osobna i lekko obsypujemy cukrem.
Wkładamy rogale do piekarnika na ok 25 min.




niedziela, 8 grudnia 2013

baba au rhum


Oj zimno, zimno ostatnio...czym by się tu rozgrzać?
Zgodzicie się ze mną, że rum na taką pogodę nie jest zły? W każdym razie pomyślałam, że warto uskutecznić kolejny przepis pozyskany przez moją siostrę...polecała i kolejny raz dziękuję jej za ciągłe inspiracje kulinarne i nie tylko.


Już teraz wiem, że babeczki będą częstym gościem na moim stole choćby z tego powodu, że są prze-proste, prze-piękne i prze - pyszne (zwłaszcza na ciepło). Na dodatek nie wymagają większego zaangażowania zakupowego, bo większość składników zazwyczaj mamy w domu. Ja musiałam dokupić jedynie rum, którym nasączamy złote mufinki.

Może Wy też macie:
  • 3 jaja
  • 100 g cukru
  • 250 g mąki
  • cukier wanilinowy
  • 1-2 łyżeczek proszku do pieczenia
  • 7 łyżek mleka
  • szczyptę soli
Muffinki mogą stać się bazą dla Waszej fantazji i dodać do nich możecie różnego rodzaju dodatki (ja już mam kilka pomysłów modyfikacji i niedługo je wypróbuję:P).
W podstawowej wersji przepis zakłada nasączenie ostudzonych babeczek rumem.



Mąkę, cukier (waniliowy też), proszek do pieczenia i szczyptę soli mieszamy razem. Jajka łączymy z
mlekiem w osobnej misce. Do sypkich składników dodajemy płynne i łączymy wszystko razem aż do uzyskania jednolitej masy. Ciasto umieszczamy w foremkach np. na muffiny.
Piekarnik nastawiamy na 180 stopni. Babeczki pieczemy ok. 20 min.


Muffinki można spożywać na ciepło (zapach do tego stara się nakłonić wszystkich w pobliżu). To co zostanie (o ile zostanie) po ostudzeniu nasączamy rumem i mamy super dodatek do herbaty:)


Info dla siostry...zmieniłam ilość cukru, bo 200 g, które mi podałaś było dla mnie przesadą i uważam, że w podanej powyżej wersji, babeczki są wystarczająco słodkie.




niedziela, 1 grudnia 2013

Mocno czekoladowy Czarny las

Idą święta. To widać, słychać i czuć. Atmosfera zbliżającego się Bożego Narodzenia unosi się zwłaszcza w centrach handlowych, telewizji ale powoli zaczyna być też obecna w naszych kuchniach.
Dla mnie taki zimowy klimat wiąże się z tym, co z pewnością jest kaloryczne ale równocześnie arcy dobre. 
Czarny las w proponowanej dziś odsłonie należy do tego rodzaju arcysmaków (co potwierdził dziś mój mąż zajadając trzecią dokładkę:)

Długo myślałam, że takie ciasto to kwestia dobrej cukierni albo skomplikowanych operacji kulinarnych.  Okazało się, że to całkiem proste połączenie wiśni, czekolady i bitej śmietany...yyyymmm mniam.
Już pierwsze próba okazała się całkiem udana a z czasem ulepszałam swoją wersję. No ale dość tych opowieści. Czas na konkrety. 

Przepis przewidziany na wielkość brytfanki: 34 na 24,5:)

Najpierw lista zakupów:

Na biszkopt (koniecznie kakaowy)potrzebne będą:

  • 6 jajek (białka oddzielamy od żółte)
  • 6 łyżek cukru
  • 4 łyżki mąki pszennej
  • 2 łyżki kakao
  • wiśnie do deserów 
Pierwsza masa:
  • 500 ml śmietany 30% (chłodzimy ją przed ubiciem)
  • 3 tabliczki czekolady deserowej (ja korzystam z wedla)
  • 3 łyżki cukru pudru
  • kieliszek wiśniówki
  • 2 łyżeczki rozpuszczonej żelatyny
Druga masa:
  • 500 ml śmietany 30% (też ją chłodzimy)
  • pół szklanki cukru pudru
  • 3 łyżeczki rozpuszczonej żelatyny

Zanim zabierzemy się za przygotowania dobrze jest namoczyć wiśnie w alkoholu. Polecam wiśnie do
deserów w zalewie. Wystarczy przelać całość słoika do rondla i dodać dwa kieliszki wiśniówki (ja tym razem dałam wiśniową nalewkę babuni - akurat miałam;)).  Zalewa i wiśnie będą nam potrzebne później.

Zaczynamy od biszkoptu. Piekarnik  nagrzewamy na 180 stopni i przystępujemy do ubijania piany z białek. Pod koniec ubijania dodajemy cukier (po łyżce) a następnie, stopniowo żółtka. W tym momencie najlepiej odstawić mikser i mąkę wymieszaną z kakao połączyć z pianą trzepaczką (bardzo delikatnie). Masę umieszczamy w brytfance i wkładamy do piekarnika na ok 25 min.

Kiedy biszkopt będzie już chłodny dzielimy go na dwie płaskie części. Pierwsza część będzie stanowiła spód ciasta. Biszkopt trzeba nasączyć wiśniową zalewą. Na spodzie ciasta układamy także połowę wiśni.
Czas na pierwszą masę.

Czekolady musimy stopić w kąpieli wodnej lub po prostu w mikrofali (ja stosuję ten drugi sposób). Płynną czekoladę studzimy i zabieramy się za żelatynę. Dwie łyżeczki rozpuszczamy w 3-4 łyżeczkach gorącej wody. Odstawiamy do ostygnięcia.
A teraz mikser w dłoń, śmietana do miski i ubijamy (uwaga! nie za długo żeby nie przebić). Do śmietanowego puchu dodajemy cukier a następnie ostudzoną ale nadal płynną czekoladę (bardzo powoli aby śmietana się nie ścięła). Na koniec dodajemy chłodną ale też cały czas płynną żelatynę.

 Teraz można spróbować...nie wiem jak Wy ale ja na tym etapie mam lekki odlot ale szybko wykładam czekoladowa masę na biszkopt aby móc wyczyścić miskę (najlepiej paluchem). Dziś pomagał mi w tym mój syn, który stwierdził, że nie jadł niczego lepszego;)

Drugą częścią biszkopta przykrywamy czekoladowy mus i nasączamy go pozostałą zalewą spod wiśni (nie żałujemy). Pozostałe wiśnie układamy na kolejną warstwę ciasta i przykrywamy je białą masą.
Tym razem wystarczy ubić schłodzoną śmietanę, stopniowo dodać cukier pod koniec ubijania a na sam koniec dodać rozpuszczoną żelatynę.

Proste prawda? A jakie dobre...







Najlepsze!

Najsmaczniejszy - ranking stron kulinarnych

kolejne wyzwania

Zapraszam na durszlak

Durszlak.pl

A Wy kochacie gotowanie czy tylko lubicie?:)

Lista Blogów Kulinarnych

Zaglądajcie też na Mikser kulinarny

Mikser Kulinarny - przepisy kulinarne i wyszukiwarka przepisów